Endometrioza pyta: Gdzie jest mój dom?

Najwięcej moich klientek to kobiety z endometriozą. Znam tę chorobę od podszewki. Pamiętam każdą historię i mam cały wachlarz oczywistych i subtelnych przejawów konfliktu endometriozy. Znam „lekkie” przypadki, w których fizycznie endometrioza manifestuje się małą torbielą. Znam kobiety, które mają endometriozę głęboko naciekającą, guzy w różnych organach, miednicę unieruchomioną zrostami, konglomeraty torbieli, a nawet nacieki na nerwy. Rozsupłujemy konflikt po konflikcie. Bo znaczenie ma każdy organ, którego endometrioza dotyka. To czy jest z lewej, czy prawej strony. To czy są ogniska zapalne, czy zrosty. Jajnik, pęcherz, otrzewna, jelito, mięśnie macicy, nadają inne znaczenie tej chorobie. Dlatego prosty konflikt endometriozy nie jest zwykle wystarczający, aby rozwikłać tę chorobę. Trzeba wejść w szczegóły jak Ty ją odczuwasz, gdzie, kiedy. Oraz co Ci dokładnie robi, jakie są jej objawy w ciele?

Endometrioza to choroba, która potrafi codziennie sprawiać ogromny ból, chociaż tego nie widać, bo wszystko dzieje się w środku. Marzec jest miesiącem świadomości endometriozy. Dlatego przypominam, o czym jest ta choroba dla totalnej biologii na bardzo głębokim poziomie związku z rodzicami, ze swoją kobiecością, ze sobą samą.

***

Endometrioza pyta: Gdzie jest mój DOM?

Mózg odpowiada: Twój dom jest gdzieś indziej.

Innymi słowy: Skąd jestem? Od kogo jestem? Gdzie chcę należeć?
Czym jest dom? Miejscem, gdzie czuję się bezpieczna. Wolna. Swobodna. Gdzie mogę być sobą. Gdzie był mój pierwszy dom? W łonie mojej matki.

Dlatego nie-przyjęcie (odtrącenie, wyparcie) Matki, odrzuca dom i związane z nim poczucie bezpieczeństwa. Tym samym jesteśmy w ciągłym poszukiwaniu domu. Jeśli przyjmę moją Matkę, przyjmuję pierwszy dom w wymiarze fizycznym, w którym zamieszkałam. Łono mojej matki. To jest punkt, który zakorzenia mnie w świecie materialnym, więc przynosi mi poczucie stabilności, zakotwiczenia. Stoję na ziemi, bo przyjmuję matczyne łono. Gdziekolwiek jestem, jestem zakorzeniona poprzez łono mojej matki w swój ród i w Matkę Ziemię. Otwieram się dzięki temu na budowanie mojego domu, domu mojej kobiecości.

***

Jestem z malutkiej cząstki mojego Taty, która przyniosła całą historię jego rodu, w rozbłysku energii i światła. Od tej pory jego siła stała się moim udziałem. Dlatego nie-przyjęcie (odtrącenie, wyparcie) Ojca, pozbawia mój dom ochrony przed niebezpieczeństwem. Mój dom jest ale mam obawę, że coś przyjdzie i go zniszczy. Boję się, że ktoś niepożądany wejdzie do środka. Ten dom jest wówczas zagrożony, więc lepszy jest gdzieś indziej, z kimś innym. Jeśli przyjmę mojego Ojca, odzyskuję poczucie, że mój dom jest chroniony. To jest punkt, który zakorzenia mnie w spokoju i pewności, że ‘tam’ nie czyha zagrożenie na mój dom. Otwieram się jeszcze bardziej na budowanie mojego domu, domu mojej kobiecości.

Miałam dwa domy, które stały się jednym. Matkę i Ojca, których cząstki łącząc się, stworzyły mnie.
 
JA jestem sobą.
 
Jestem kobietą, która w całości powstała z Matki i z Ojca.
Jestem kontynuacją ich ciał, umysłów, odczuć, planów, lęków, radości, szczęść i dramatów. Jestem kontynuacją ich rodziców, dziadków, pradziadków…
 
Ale jestem zawsze Sobą. Ja jestem Sobą. Ja jestem mną.
 
Osobą autonomiczną, której świadomość buduje moje życie. Moja Matka i mój Ojciec pozwalają mi zakorzenić się w fizycznym świecie. Jeśli przyjmę ich oboje, czuję się bezpieczna w sobie i czuję się bezpieczna w świecie. Przyjmując rodziców, przyjmuję siebie. Przyjmując siebie, przyjmuję świat jako mój dom.
 
Pytanie „Gdzie jest mój dom?” przestaje mieć znaczenie. Już nie muszę go zadawać, bo wiem, że moim pierwszym domem jestem ja sama. Moje ciało to dom mojej kobiecości, mojej osoby. Gdziekolwiek jestem, jestem w domu. Gdziekolwiek jestem, mogę ODCZUWAĆ, że mój dom jest tutaj i jest najwłaściwszy. Przyjmując* Matkę i Ojca, przyjmuję cały swój ród. Jestem z tego świata, i ten świat przyjmuje mnie.
 
To jest punkt, który jest początkiem całkowitej swobody, wolności i bezpieczeństwa. Z tego punktu buduję zawsze mój dom, dom mojej kobiecości.
* Przyjęcie rodziców nie oznacza, że muszę się z nimi zgadzać, spełniać ich oczekiwania, czy nawet ich lubić, kochać. Po ludzku często za trudne jest kochać rodziców, którzy sprawili nam w życiu wiele bólu. Przyjęcie rodziców jest to zgoda na to, że tych dwoje ludzi, z całą ich historią rodową, z zaletami i wadami, z tym co w nich lubię i czego nie lubię, to moi rodzice i przyjmuję ich takich, w całości. Akceptacja tego, co i tak jest już faktem. Przyjmując rodziców, jako rodziców, podejmuję decyzję, że jestem całkowicie sobą.
***
Karolina M. Kumor